PRZYGOTOWANIA NIEPRZYJACIÓŁ JEZUSA. RZUT OKA NA JEROZOLIMĘ.

Annasz i Kajfasz natychmiast zostali uwiadomieni o pojmaniu Jezusa i zaraz też rozpoczęła się krzątanina na wszystkie strony. Oświecono dziedzińce sądowe i ustawiono straże przy wszystkich wejściach; posłańcy urzędowi biegali po całym mieście, zwołując członków Rady, uczonych zakonnych i wszystkich, którzy mieli jakiś głos w sądzie. Wielu z nich było już u Kajfasza, gdy Judasz umawiał się o zdradę Jezusa, więc zaraz też zostali, by oczekiwać wyniku sprawy. Powołano także przełożonych trzech klas mieszczaństwa. Z okazji świąt zgromadzeni byli w Jerozolimie od kilku dni Faryzeusze, Saduceusze i Herodianie ze wszystkich stron kraju i wiedzieli o zamiarze pojmania Jezusa, bo nieraz rozprawiali nad tym między sobą i w Wielkiej Radzie. Arcykapłani mieli spis ich wszystkich, więc wybrali teraz z nich najzaciętszych nieprzyjaciół Jezusa i polecili im, by każdy w swoim kółku zebrał dowody i świadków przeciw Jezusowi i stawił się z nimi do sądu. Wspominałam już, że z okazji świąt z całego kraju ciągnęła ludność do Jerozolimy. Było zatem sporo nieprzyjaciół Jezusa Faryzeuszów i innych wrogów z Nazaret, Kafarnaum, Tirzy, Gabary, Jotapaty, Silo i innych miejscowości, których Jezus nieraz zawstydził wobec ludu, mówiąc im śmiało prawdę w oczy. Wszyscy ci, pałając chęcią zemsty, ucieszyli się, że nadeszła chwila odwetu. Każdy z nich wyszukał między przybyszami ze swych stron po kilku zbirów i przekupił ich, by za pieniądze krzyczeli i składali fałszywe zeznania przeciw Jezusowi. Lecz mimo najsilniejszych chęci, oprócz oczywistych kłamstw i obelg, nie mogli nic wynaleźć takiego, co by rzeczywiście mogło być poczytane Jezusowi za winę; chyba te stare oklepane zarzuty, które już Jezus tyle kroć zbijał w synagogach i zawsze wykazał ich nicość.

Schodzili się więc teraz wszyscy powoli do sądowego domu Kajfasza; szli także wszyscy nieprzyjaciele Jezusa z pomiędzy dumnych Faryzeuszów i uczonych zakonnych z samej Jerozolimy wraz z czeredą podłych stronników; wśród nich nie brakło także rozjątrzonych kramarzy, których Jezus wypędził z świątyni. Szli dalej nadęci nauczyciele, których Jezus nieraz w świątyni wobec ludu zmusił do milczenia; może niejeden z nich nie mógł jeszcze darować Jezusowi, że w swej pierwszej nauce jako dwunastoletni chłopiec już go zawstydził i przekonał. Zebrali się także niepoprawni grzesznicy, których Jezus nie chciał uzdrowić, i uzdrowieni, którzy, zgrzeszywszy, na nowo popadli w chorobę; próżni młodzieńcy, których Jezus nie przyjął na uczniów; chytrzy spadkobiercy, źli, że majątek, na który czyhali, dostał się za sprawą Jezusa biednym. Nie brakło łotrzyków, których towarzyszy Jezus nawrócił, rozpustników i cudzołóżców, których wspólnice przywiódł Jezus na drogę cnoty; spadkobierców, złych na Jezusa, że uzdrowił ich spadkodawców; wreszcie wszystkich tych, którzy dla przypodobania się i korzyści gotowi byli do wszelkiej podłości, którzy jako narzędzia szatana nienawidzili wszystkiego, co święte, a więc i Najświętszego ze świętych. Cała ta fala szumowin żydostwa miejscowego i zamiejscowego, poruszona przez głównych nieprzyjaciół Jezusa, płynęła ze wszystkich stron ku pałacowi Kajfasza, by obwiniać o wszystkie zbrodnie Tego niepokalanego Baranka Bożego, który dźwiga grzechy świata, by obrzucić skutkami tych grzechów tego, który rzeczywiście wziął je na Siebie, dźwigał je i zgładził w końcu śmiercią Swoją.

Podczas, gdy ten stek plugastwa roił się, by splamić czystego Zbawiciela, błąkali się ludzie bogobojni, przyjaciele Jezusa, nie znający właściwego stanu rzeczy, tu i ówdzie z trwogą i smutkiem w sercu; każdy krzywo na nich patrzał, a gdy chcieli się przysłuchiwać, lub odzywali się ze skargami, odpędzano ich. Inni życzliwi, lub mniej życzliwi, a słabsi na duchu stronnicy Jezusa, zgorszyli się takim obrotem sprawy, a ulegając pokusie, zaczynali się już chwiać. Rozumnych, wytrwałych na duchu nie wielu było. Było to tak, jak i u nas zwykło się dziać, gdzie niejeden tak długo jest dobrym chrześcijaninem, dopóki mu to na rękę, ale niech tylko źle na to patrzą ludzie, zaraz się krzyża wstydzi. Wielu znowu zaraz z początku ruszyło sumienie, gdy widzieli bezprawne, niesłuszne, o pomstę do nieba wołające postępowanie z Jezusem, to podłe katowanie Go, a przy tym tę niebiańską cierpliwość Zbawiciela, z którego ust nie wyszło słowo skargi, więc cofali się w milczeniu, choć z trwogą w sercu.

W olbrzymim, przeludnionym mieście i w rozległych obozowiskach gości wielkanocnych panował już spokój, bo mieszkańcy po zajęciach domowych, po odprawieniu modłów i ceremonii przepisanych ułożyli się właśnie do snu, gdy wtem rozeszła się wiadomość o pojmaniu Jezusa. Ruch powstał niezwłocznie zarówno między nieprzyjaciółmi jak i przyjaciółmi Jezusa. Z różnych stron miasta schodzili się do sądu ci, których powołali słudzy arcykapłanów. Jedni szli tylko przy świetle księżyca, inni przyświecali sobie pochodniami, a wszyscy spieszyli na Syjon, skąd bił blask licznych pochodni i dolatywała głucha wrzawa. Ulice miejskie są o tej porze przeważnie puste i niemiłe robią wrażenie, tym bardziej, że okna i drzwi wielu domów wychodzą od tyłu na podwórza. Dziś przerywają tę ciszę w wielu miejscach szmery i rozmowy. Tu i ówdzie puka ktoś od dziedzińca do bramy i budzi śpiących; drzwi otwierają się, słychać krótkie zapytania i odpowiedzi, i wnet zawezwany spieszy na Syjon. Za nim ciągną ciekawsi i słudzy, by zdać pozostałym sprawę, co zaszło. Gdzie niegdzie znów z hałasem zasuwają rygle i zapory we wrotach; nieświadomi — są w trwodze, czy nie wybuchł jaki rozruch. Tu i ówdzie stoją ludzie we wrotach i zagadują przechodzących znajomych o wiadomości, albo też przechodnie widząc znajomych z swego stronnictwa, wstępują do nich na chwilę, choć im spieszno. Słychać złośliwe uwagi i docinki, jak to i u nas zwykło się dziać w takich okolicznościach. Oto urywki z tych rozmów: „Teraz przekona się Łazarz wraz z siostrami swymi, z kim się wdawał. Za późno teraz będą żałować swego postępowania Joanna Chusa, Zuzanna, Maria — matka Jana Marka i Salome. Jakie to upokorzenie będzie dla Serafii wobec jej męża Syracha, który jej tak często ganił to przestawanie z Galilejczykiem. — Wszyscy ci stronnicy tego wichrzyciela, marzyciela, spoglądali zawsze na inaczej myślących z politowaniem, a teraz niejeden nie będzie wiedział, gdzie się ukryć; dobrze im tak! Nie znajdzie się pewnie teraz taki, któryby Mu rzucał pod nogi gałęzie palmowe, szaty i zasłony. Dobrze się stało tym świętoszkom, którzy zawsze chcieli uchodzić za lepszych, że i ich teraz wezmą na spytki; wszyscy oni bowiem uwikłani są mniej lub więcej w sprawki Galilejczyka. Sprawa ta głębsze zapuściła korzenie, aniżeli myślano. Ciekawym, jak wobec tego zachowają się Nikodem i Józef z Arymatei; już dawno podejrzewano ich o to. Trzymają oni z Łazarzem, tylko że są ostrożniejsi; ale teraz musi się wszystko wyjaśnić. Te i tym podobne rozmowy prowadza ci, którzy źli są na poszczególne rodziny, a głównie na te niewiasty, które są zwolennikami Jezusa i niedawno w niedzielę Palmową dały o tym publiczne świadectwo. W innych miejscach przyjmują tę nowinę z innym sercem. Niektórzy trwożą się, inni narzekają cicho, lub szukają skrycie bratniej duszy, by wywnętrzyć swą troskę przed przyjacielem. Niewielu ośmiela się wypowiedzieć swe współczucie głośno, stanowczo.

Jednak nie całe jeszcze miasto zerwało się z nocnego spoczynku. Tylko tam, gdzie posłańcy przynieśli wezwanie ze sądu, lub gdzie Faryzeusze szukają fałszywych świadków, tam ruch widać większy, a głównie na ulicach, łączących się z drogą, wiodącą na Syjon. Patrząc na to, zdaje się, jak gdyby w różnych punktach miasta zapalały się iskry złości i gniewu, płynąc przez ulice zabierały coraz nowe, i tak łącząc się i wzrastając w siłę, płynęły wszystkie jak ponury potok ognisty do domu Kajfasza na Syjon. Ruch zaczyna się powoli budzić i w tych dzielnicach, w których dotąd panował spokój.

Rzymscy żołnierze nie mieszają się do niczego, ale placówki są wzmocnione, oddziały ściągnięte, w pogotowiu, dając baczną uwagę na wszystko. Zresztą tak zawsze zachowują się w czasie świąt Wielkanocnych wobec tak ogromnego napływu tłumów; zachowują się na pozór spokojnie, ale są w pogotowiu na wszelki wypadek. Żydzi, zmuszeni dziś do przerwania nocnego spoczynku, unikają starannie miejsc, gdzie stoją rzymskie placówki, gdyż skrupulatni Faryzeusze uważali to sobie za obrazę i zgorszenie, gdyby rzymski żołnierz na nich zawołał. Arcykapłani donieśli już niezawodnie Piłatowi, dlaczego kazali obsadzić żołdakami Ofel i część Góry Syjon; ale oni nie ufają jemu, a on im nawzajem. Piłat także dziś nie śpi; przyjmuje różne sprawozdania i wydaje rozkazy. Żona zaś jego leży na łożu, pogrążona w głębokim a niespokojnym śnie; wzdycha wciąż i płacze, widocznie straszne i smutne ma sny. Lecz we śnie więcej otrzymuje wiadomości z woli Bożej, niż Piłat na jawie.

Nigdzie jednak nie objawia się tak głębokie współczucie dla Jezusa, jak w Ofel między biednymi niewolnikami z świątyni i najemnikami. Strach, widok popełnianego gwałtu, wyrwały ich ze snu wśród cichej nocy. I oto przesunął się przed nimi, jak straszno nocne widmo, ich święty nauczyciel i dobroczyńca, który ich uzdrawiał i żywił, zbezczeszczony, zhańbiony i skatowany. A w chwilę potem boleść ich wybuchła na nowo, otoczywszy współczuciem Matkę swego Dobroczyńcy, przechodzącą tędy z towarzyszkami. Ach, jakiż to smutny widok, patrzeć na targaną mękami Matkę Jezusa i Jego przyjaciółki, zmuszone spieszyć o północy z jednego domu przyjacielskiego do drugiego, zmuszone przebiegać trwożnie ulice o tak niezwykłej dla nich godzinie. Nieraz muszą kryć się w zaułkach przed gromadą zbyt zuchwałych przechodniów, nieraz doznają szyderczych zaczepek jakby jakie złe niewiasty, to znów słyszą gorzkie dla nich, złośliwe rozmowy przechodniów, a rzadko tylko słówko miłosierne w obronie Jezusa. Wreszcie, dopadłszy swego schronienia, upadają prawie nieprzytomne ze znużenia, plączą i łamią ręce, nie widząc z nikąd pociechy, padają sobie w objęcia, lub siedzą, tłumiąc w sobie boleść, oparłszy zakrytą głowę na kolanach. Wtem słychać wśród ciszy pukanie do bramy, więc nasłuchują trwożnie, kto to może być. Lecz pukanie jest ciche, niepewne; tak nie oznajmia się wróg. Otwierają zatem ostrożnie i oto widzą któregoś z przyjaciół swego Pana i Mistrza, lub tegoż sługę. Zarzucają go zaraz pytaniami, lecz dowiadują się tylko o nowej jakiejś męce Jezusa. Trudno im wysiedzieć w mieszkaniu; więc znowu spieszą na drogi, nasłuchują i z wznowioną boleścią powracają do domu.

A tymczasem większa część uczniów i Apostołów błądzi trwożnie po dolinach jerozolimskich i kryje się w grotach Góry oliwnej. Spotkawszy się z kim w ciemności, odskakują od siebie z trwogą i dopiero poznawszy się, wypytują cicho o nowiny, lecz zaraz milkną, gdy usłyszą, że znów ktoś nadchodzi. Coraz zmieniają kryjówki, lub pojedynczo zbliżają się do miasta. Niektórzy podkradają się do obozowisk wielkanocnych do znajomych ze swych stron, by usłyszeć jakie nowiny, lub wysłać kogo na zwiady do miasta. Niektórzy drapią się na Górę oliwną, z trwogą przysłuchują się wrzawie, dochodzącej z Syjonu, i śledzą za światłem pochodni, a każdą rzecz tłumaczą sobie w najrozmaitszy sposób. Potem spieszą znowu w dolinę, by wywiedzieć się coś pewniejszego.

Ciszę nocy przerywa coraz częściej zgiełk, panujący w koło sądowego domu Kajfasza. Błyszczą tu wszędzie pochodnie i smolne kagańce, a przy ich świetle widać niewyraźne, ciemne postacie, spieszące w głąb budynku. Od czasu do czasu wstrząsa powietrzem ryk zwierząt jucznych i ofiarnych, sprowadzonych przez przybyszów do obozowisk wielkanocnych. Lecz ryk przycicha i słychać znów tęskne, niewinne beczenie mnóstwa potulnych baranków, mających paść jutro w świątyni pod nożem na ofiarę Bogu. Serce przenika dziwna i rzewna tęsknota, bo oto jeden najczystszy Baranek już się ofiarował z własnej woli i nie otwiera Swych ust na obronę, jak owca prowadzona do rzezalni, jak jagnię milknące w rękach postrzygacza. A Baranek ten wielkanocny czysty jest i niepokalany, bo to sam Bóg-człowiek — Jezus Chrystus.

Nad tym wszystkim, hen w górze, rozpostarł się strop niebieski, dziwnie ciemny i ponury; a po nim posuwa się powoli księżyc groźny, niezwykłymi plamami przysłonięty, jakby schorzały i wylękniony, jakby wahał się zaokrąglić swą tarczę, bo pełnia — to czas śmierci Jezusa.

Za miastem zaś, od południa w skalistej dolinie Hinnom, w tym miejscu nieuczęszczanym, nieprzyjemnym, gdzie tylko są bagna, nieczystości i odpadki, błąka się zdrajca Judasz Iskariot. Pędzi go szatan i dręczy własne sumienie, więc ucieka nawet przed swoim cieniem, a w sercu jego zagnieżdża się głucha rozpacz. — Piekło ruszyło się dziś w swych posadach, tysiące złych duchów błąka się po świętym mieście i kuszą ludzi do grzechu. A złość szatana wciąż wzrasta, podwaja się, miesza i wikła. Niewinny Baranek wziął na Swe barki wszelki ciężar, ale szatan nie tego chce, chce grzechu. A chociaż ten Sprawiedliwy nie zgrzeszy i daremnie kuszony nie upadnie, szatan stara się przynajmniej, by nieprzyjaciele Jego zatwardzili się w grzechu i stali się zdobyczą piekła.

Aniołowie w Niebie wahają się między smutkiem i radością. Chcieliby zasyłać błagania przed tron Boży o pomoc dla Jezusa, zdołają jednak tylko podziwiać cud Boskiej sprawiedliwości i miłosierdzia, który istniał od wieków w Najświętszym Nieba, a teraz, w czasie, zaczął się spełniać na ziemi. Aniołowie bowiem wierzą także w Boga Ojca, wszechmogącego Stworzyciela Nieba i ziemi i w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego, który się począł z Ducha świętego, narodził się z Maryi Panny, dzisiejszej nocy zaczyna cierpieć pod Ponckim Piłatem, jutro będzie ukrzyżowany, umrze i pogrzebion będzie; który zstąpi do piekieł, a trzeciego dnia zmartwychwstanie; który wstąpi na niebiosa, siedzieć będzie na prawicy Boga Ojca wszechmogącego, skąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych; i oni wierzą w Ducha świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny! Amen.

Wszystko to jest tylko nieudolnym wizerunkiem wrażeń i uczuć, napełniających biedne, grzeszne serce człowieka trwogą, skruchą, troską i współczuciem, gdy się z rozpamiętywania jakby dla wytchnienia odwróci na kilka minut od okrutnej drogi krzyżowej naszego Zbawiciela i zwróci uwagę na dotoczenie. Tak wyglądała Jerozolima w owej najsmutniejszej północy doczesnego czasu, gdy nieskończona Sprawiedliwość spotkała się z nieskończonym Miłosierdziem Bożym, łącząc się i przenikając nawzajem, by zacząć najświętsze dzieło Boskiej i ludzkiej miłości, by ukarać grzechy ludzkie na Bogu — Człowieku, by zmazać je przez Boga — Człowieka. Tak było, gdy ukochanego Zbawiciela prowadzono do Annasza.