ZAPARCIE SIĘ PIOTRA.

Gdy Jezus wyrzekł uroczyście: „Jam jest", i Kajfasz rozdarł suknię, a wołania: „Winien jest śmierci!" zmieszały się z naigrywaniem i szałem pospólstwa, gdy nad Jezusem otworzyło się Niebo sprawiedliwości, gdy groby wypuściły więzione duchy, a piekło wylało całą swą złość, napełniając dusze ludzkie trwogą i zgrozą, nie byli w stanie Piotr i Jan stać tu dłużej bez słowa skargi, bezczynnie, i śledzić z niemym naprężeniem straszne męki Jezusa. Jan wyszedł wraz ze świadkami i innymi i pospieszył do Matki Jezusa, która bawiła z św. niewiastami w mieszkaniu Marty, niedaleko narożnej bramy miasta Jerozolimy, gdzie Łazarz posiadał okazały dom. Piotr nie miał siły odejść od Jezusa, zanadto Go kochał. Z wielkiej boleści i smutku nie mógł nawet zebrać myśli, płakał gorzko, ukrywając jak mógł, swe łzy. Nie chciał dłużej tu stać i patrzeć na Jezusa, by się nie zdradzić; lecz i gdzie indziej nie mógł stanąć, by nie wpaść w oczy. Zbliżył się więc do ogniska w atrium, gdzie stali gromadkami żołnierze i pospólstwo; jedni odchodzili, by naigrywać się z Jezusa, drudzy wracali, siląc się na nikczemne docinki i szyderstwa z Jezusa. Piotr stanął cicho na uboczu, lecz już jego współudział, a przy tym wyraz głębokiego smutku malujący się w obliczu, musiały podać go w podejrzenie u nieprzyjaciół Jezusa. Właśnie zbliżyła się do ognia odźwierna; wszyscy rozprawiali wśród łajań o Jezusie i Jego uczniach, więc i ona wtrąciła się śmiało do rozmowy, jak to zwykły śmielsze kobiety, a po chwili, spojrzawszy na Piotra, rzekła: „Ty także jesteś jednym z uczniów Galilejczyka !" Piotr, zmieszany i zatrwożony, zląkł się, że i jego to pospólstwo zacznie czynnie znieważać, więc rzekł: „Kobieto, nie znam Go; nie wiem i nie rozumiem, co chcesz powiedzieć." I zaraz wstał i wyszedł z atrium, by zejść im z oczu. A właśnie był czas, kiedy kur piał za miastem. Nie przypominam sobie, czy słyszałam to pianie, ale czułam, że tak było. Gdy wychodził, ujrzała go druga dziewka i rzekła do stojących w koło: „Ten także był z Jezusem z Nazaretu!" Obecni zbliżyli się zaraz, pytając podejrzliwie: „Może i ty jesteś jednym z Jego uczniów?" Biedny Piotr jeszcze bardziej zmieszał się i zatrwożył i zaczął zapewniać uroczyście: „Zaprawdę! to nie ja byłem! Nie znam tego człowieka!" I zaraz wybiegł z pierwszego dziedzińca na zewnętrzny. Zapłakany był i tak przejęty trwogą o sobie i o Jezusa, iż nawet nie zastanowił się nad tym, że już dwa razy zaparł się Jezusa. Na zewnętrznym dziedzińcu było także pełno ludzi, między nimi i przyjaciół Jezusa, których nie wpuszczono dalej; wdrapywali się więc na mury, by coś zobaczyć i usłyszeć. Była tu także garstka uczniów Jezusa, których niepokój wypędził z grot na górze Hilnom, gdzie byli ukryci, więc wkradli się tu po wiadomości. Ujrzawszy Piotra, otoczyli go zaraz, płacząc, a on w tym gwałtownym smutku i trwodze, by się nie zdradzić, kilku tylko słowy dał im poznać grożące niebezpieczeństwo i radził, by zaraz odeszli. Usłuchali go i odeszli zaraz do miasta, on zaś błąkał się w koło, dręczony głębokim smutkiem. Wspomnianych uczniów było około szesnastu, między nimi Bartłomiej, Natanael, Saturnin, Judas Barsabas, Symeon, późniejszy biskup Jerozolimy, Zacheusz i Manahem, ów ślepo urodzony, uzdrowiony przez Jezusa, obdarzony duchem proroczym.

Piotr nie poszedł za nimi do miasta, bo miłość ku Jezusowi trzymała go tu na uwięzi; coś ciągnęło go z powrotem na wewnętrzny dziedziniec. Wpuszczono go, dzięki poprzedniemu wstawiennictwu. Nikodema i Józefa z Arymatei. Nie poszedł jednak do atrium, jak przedtem, lecz zwrócił się na prawo wzdłuż domu do drzwi owej okrągłej sali, po której właśnie, jak to wyżej wspomnieliśmy, włóczono Jezusa z naigrywaniem. Drzwi oblężone były przez służbę i ciekawych, przypatrujących się okrutnemu widowisku. Piotr zbliżył się bojaźliwie; poznał zaraz, że podejrzliwie nań patrzą, ale trwoga o Jezusa przemogła obawę o siebie, więc przecisnął się przez drzwi. Właśnie wleczono Jezusa w koło sali, ustrojonego w koronę słomianą. Poważnie i przestrzegająco spojrzał Jezus na Piotra, w którym walczyły na przemian ogromna boleść nad Jezusem i obawa o siebie; gdy jeszcze usłyszał szepty koło siebie: „Co to za jeden", wybiegł znowu na dziedziniec i chodził chwiejnym krokiem, dręczony współczuciem i trwogą. Lecz i tu zwracał na Siebie uwagę, więc wszedł znowu do atrium, przybliżył się do ognia i siedział tam dobrą chwilę. Wtem przyszło kilku, co widzieli go w sali na dworze i zauważyli jego zmieszanie, więc zaraz opadli go; najpierw zaczęli lżyć Jezusa i potępiać Jego działanie, aż wreszcie jeden rzekł do Piotra: „Zaprawdę i ty należysz do Jego stronnictwa; jesteś Galilejczykiem, poznać to po mowie." Piotr zaczął się wymawiać i chciał odejść, lecz wtem zastąpił mu drogę brat Malchusa i rzekł: „Jak to?. Czyż nie widziałem cię z nimi w Ogrodzie oliwnym?. Czyż nie ty zraniłeś ucho brata mego?".

Piotr w tym kłopocie stracił prawie zmysły, wyrwał się im i jak to on był prędki, zaczął zaklinać się i przysięgać, że nie zna zupełnie tego człowieka, poczym wybiegł z atrium na dziedziniec. Właśnie zapiał kur, a Jezusa prowadzono z okrągłej sali przez dziedziniec do więzienia, znajdującego się pod salą. Jezus przechodząc zwrócił się w stronę Piotra i spojrzał nań wzrokiem żałosnym, rozdzierającym; i zaraz jak uderzenie gromu przypomniały się Piotrowi słowa Jezusa: „Nim kur dwakroć zapieje, trzykroć się Mnie zaprzesz." Zmożony trwogą i troską, zapomniał zupełnie swego chełpliwego przyrzeczenia na Górze oliwnej, że prędzej umrze ze swym Mistrzem, niż się Go zaprze, i Jego ostrzegającego upomnienia; teraz jedno spojrzenie Jezusa przywiodło mu to w pamięć i dało mu odczuć cały ciężar popełnionej winy. Poznał, że zgrzeszył, a zgrzeszył względem swego Zbawiciela udręczonego, niewinnie osądzonego, w milczeniu znoszącego najstraszniejsze katusze, względem Mistrza, który z takim przywiązaniem Go ostrzegał. Odchodząc od zmysłów z żalu, zapłakał gorzko, a zakrywszy twarz, wybiegł na dziedziniec zewnętrzny. Już teraz nie troszczył się o to, czy go kto zaczepi, każdemu byłby wyznał, kim jest i jak wielka wina na nim ciąży.

Któż mógłby zaręczyć o sobie, że przy takim dziecinnym, a zarazem zapalnym usposobieniu okazałby się stalszym od Piotra, gdyby jeszcze tak jak on znajdował się w takim niebezpieczeństwie, trwodze, ucisku i pomieszaniu, w takim rozdwojeniu i rozterce między obawą a miłością, znużony, strudzony, niewyspany, odchodzący od zmysłów z boleści nad smutnymi wypadkami tej strasznej nocy, Pan pozostawił go jego własnym siłom; więc okazał się słabym, jak wszyscy, którzy zapominają o słowach: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie!".