CHUSTA WERONIKI.

Pochód posuwał się teraz długą ulicą, skręcającą nieco na lewo, przeciętą wielu bocznymi uliczkami. Co chwila napotykano gromadki porządniejszych Żydów, dążących do świątyni. Niektórzy z nich, na widok pochodu, cofali się spiesznie z faryzejskich fałszywych skrupułów, by się nie zanieczyścić; u innych znowu czytało się w twarzach pewną litość nad Jezusem. Mniej więcej na dwieście kroków od bramy, przy której Jezus niedawno upadł, stał po lewej stronie ulicy piękny dom, oddzielony od ulicy dziedzińcem, na który wchodziło się tarasem po schodach; dziedziniec otoczony był szerokim murem, zamkniętym z przodu błyszczącą kratą. Gdy orszak dom ten mijał, wybiegła z niego naprzeciw okazała, słuszna matrona, prowadząca dziewczynkę za rękę. Była to Serafia, żona Syracha, jednego z członków „Wielkiej Rady", której dzisiejszy uczynek miłosierny miał zjednać imię Weroniki od słowa „vera ikon" (prawdziwy wizerunek).

Serafia przygotowała w domu wyborne wino, zaprawione korzeniami, z tą myślą pobożną, że pokrzepi nim Pana podczas okropnej Drogi krzyżowej. W bolesnym oczekiwaniu nie mogła się doczekać tej chwili, więc już przedtem wybiegła raz z domu i starała się dostać do Jezusa. Widziałam ją w pobliżu orszaku już wtenczas, gdy nastąpiło spotkanie Jezusa z Matka Najświętszą. Chodziła koło orszaku w zasłonie na twarzy, prowadząc za rękę małą dziewczynkę, którą przyjęła na wychowanie, nie mając własnych dzieci. Nie mogła jednak znaleźć sposobności, by dostać się przez ciżbę pachołków aż do Jezusa, wróciła więc do domu i tu oczekiwała Pana.

Widząc, że orszak się zbliża, wybiegła na ulicę z chustą, przewieszoną przez ramię; obok niej szła owa dziewczynka, może dziewięcioletnia, niosąca pod okryciem dzbanuszek z winem. Pachołkowie, idący na przedzie, chcieli ją odpędzić, ale na próżno. Miłość ku Jezusowi i litość wezbrały w sercu Serafii, zapomniała o wszystkim i gwałtem zaczęła się przeciskać przez motłoch, żołnierzy i siepaczy, a za nią biegła dziewczynka, trzymając się jej sukni. Docisnąwszy się do Jezusa, upadła przed Nim na kolana, podniosła chustę, rozpostartą do połowy i rzekła błagalnie: „Pozwól mi, otrzeć oblicze Pana mego?" Zamiast odpowiedzi ujął Jezus chustę lewą ręką, przycisnął ją dłonią do krwawego oblicza, przesunął nią po twarzy ku prawej ręce, i zwinąwszy chustę obiema rękami, oddał ją z podzięką Serafii; ta ucałowała ją, wsunęła pod płaszcz i wstała z ziemi. Trwało to wszystko zaledwie dwie minuty. Śmiały postępek Serafii oszołomił na razie żołnierzy i siepaczy, motłoch zaczął się cisnąć bliżej, by widzieć całe zajście, skutkiem czego musiano na chwilę wstrzymać pochodem i to umożliwiło Weronice podanie chusty. Lecz wnet ochłonęli siepacze i żołnierze ze zdumienia; gdy dziewczynka podniosła nieśmiało wino, by podać je Jezusowi, odepchnęli ją, zaczęli łajać i lżyć. Nadbiegli wnet Faryzeusze, rozgniewani przerwą w pochodzie, a jeszcze bardziej tym aktem publicznej czci, oddanej Jezusowi. Siepacze zaczęli na nowo szarpać i bić Jezusa, co widząc Serafia, uciekła z dzieckiem do domu.

Zaledwie zdołała wejść do komnaty i położyć chustę na stole, a zaraz upadła zemdlona na ziemię; dziewczynka uklękła przy niej z dzbanuszkiem, płacząc i zawodząc żałośnie. Przypadkiem wszedł pewien dobry przyjaciel ich rodziny i znalazł ją leżącą jak martwą na podłodze, a na stole ujrzał chustę, na której z zadziwiającą dokładnością odbite było okropnie skrwawione oblicze Jezusa. Przerażony, ocucił zemdlałą i pokazał jej to cudo. Serafia z tęsknym, żałosnym sercem upadła na kolana przed chustą i zawołała: Teraz już opuszczę, wszystko, kiedy Pan raczył mi zostawić tak cenną pamiątkę,"

Chusta ta był to szeroki pas z delikatnej wełny, trzy razy dłuższy niż szeroki. Noszono zwykle takie chusty przewieszone przez szyję, czasem drugą jeszcze na ramiona. Według ówczesnego zwyczaju uważano to sobie za obowiązek, by napotkawszy kogoś płaczącego, frasobliwego, znużonego, chorego, zatrzymać się i otrzeć mu twarz tą chustą; było to oznaką współczucia i litości względem bliźniego. Także przy pewnych okazjach obdarowywano się takimi chustami. Weronika zawiesiła swą drogocenną chustę w głowach swego posłania i nie rozłączała się z nią. Po śmierci Serafii przeszła chusta ta za pośrednictwem świętych niewiast w ręce Matki Bożej, a potem przez, Apostołów dostała się do skarbca najcenniejszych pamiątek Kościoła.

Serafia była krewną Jana Chrzciciela, ojciec jej bowiem był bratem stryjecznym Zachariasza. Pochodziła z Jerozolimy; pamiętam, gdy przyniesiono Maryję jako czteroletnie dziecko na służbę do świątyni, to udał się Joachim, Anna i ich znajomi do domu rodzinnego Zachariasza, stojącego niedaleko targu rybiego. Mieszkał tam jakiś stary krewny Zachariasza i jego wuj, a dziadek Serafii. Serafia była mniej więcej o pięć lat starsza od Najświętszej Panny. Drugi raz widziałam ja na zaślubinach Maryi z Józefem. Była ona także krewną starego Symeona, który prorokował o Jezusie podczas ofiarowania Go w świątyni, i od malutkości przyjaźniła się z jego synami. Ci już z dawna za przykładem ojca swego odczuwali pragnienie i tęsknotę za Mesjaszem, a i Serafia ją podzielała. Oczekiwanie to Zbawiciela nurtowało długo w sercach, niektórych bogobojnych ludzi, jak tajemna, miłosna tęsknota. Inni, obojętniejsi, nie doznawali podobnych przeczuć. Gdy Jezus jako dwunastoletni chłopiec został w Jerozolimie, by nauczać w świątyni, Serafia, niezamężna jeszcze, gdyż dopiero późno wyszła za mąż, posyłała Mu posiłek do małej gospody przed miastem, gdzie Jezus nocował. Gospoda ta leżała na kwadrans drogi przed Jerozolimą od strony Betlejem. Tu przepędziła Maryja z Józefem i dwoma starcami dzień i dwie noce, gdy po narodzeniu Chrystusa szła z Betlejem, ofiarować Go w świątyni. Gospodarze byli Esseńczykami, gospodyni zaś była krewną Joanny Chusa; znali oni dobrze św. Rodzinę i Jezusa. Gospoda ta była umyślnie zbudowanym przytułkiem dla ubogich, a Jezus i uczniowie nieraz znajdowali tu schronienie. Nauczając ostatnimi czasy w świątyni, nieraz zachodził tu Jezus, a Serafia przysyłała Mu tam posiłek. Gospodarzem był już teraz kto inny. Syrach, mąż jej, potomek czystej Zuzanny, był członkiem „Wielkiej Rady". Z początku nieprzychylny był bardzo Jezusowi i nie raz musiała Serafia dosyć wycierpieć od niego za przestawanie z świętymi niewiastami i Jezusem. Kilka razy zdarzało się nawet, że zamykał ją za to w piwnicy. Później uległ przedstawieniom Józefa z Arymatei i Nikodema, złagodniał znacznie i już nie bronił swej żonie być wyznawczynią Jezusa. Na rozprawie sądowej u Kajfasza wczoraj w nocy i dziś rano oświadczył się wraz z Nikodemem, Józefem z Arymatei i innymi dobrze myślącymi za Zbawicielem, i wraz z nimi także wystąpił z „Rady". Serafia była dziś jeszcze piękną, okazałą niewiastą, choć minęła jej już pięćdziesiątka. Podczas tryumfalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, obchodzonego w niedzielę Palmową, znajdowała się w gronie niewiast wśród tłumu z dzieckiem na ręku. Wtenczas to zdjęła okrycie z głowy i za przykładem innych rozpostarła je na drodze pod nogi Zbawiciela, by mu cześć oddać i chwałę. Tę samą chustę wyniosła teraz Panu w pochodzie, smutniejszym wprawdzie, ale bardziej zwycięskim, by otrzeć nią ślady cierpienia z Jego Boskiego oblicza. Chusta ta zjednała właścicielce miłosiernej nowe, tryumfalne imię „Weronika", a dla Kościoła stała się drogocenną relikwią, czczoną publicznie przez wszystkich wiernych.

W trzecim roku po wniebowstąpieniu Chrystusa wysłał był cesarz rzymski posłów do Jerozolimy w celu zebrania świadectw i ścisłego zbadania różnych pogłosek, krążących o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Dla lepszego przedstawienia cesarzowi sprawy, zabrali posłowie ze sobą do Rzymu Nikodema, Serafię i krewnego Joanny Chusa, ucznia Epafrę, Ten ostatni, przedtem sługa i posłaniec kapłanów przy świątyni, jako uczeń również służył z prostotą innym uczniom. Będąc z Apostołami w wieczerniku, widział Jezusa naocznie zaraz w pierwszych dniach po zmartwychwstaniu i później jeszcze nieraz przed wniebowstąpieniem. Ja zaś widziałam Weronikę na posłuchaniu u cesarza. Posłuchanie odbywało się w niewielkiej, czworobocznej komnacie bez okien; światło spływało do pokoju przez umyślne otwory w suficie, dające się dowolnie otwierać i zamykać za pomocą sznurów. Cesarz był nieco słaby, więc spoczywał na wspaniałym, podwyższonym łożu, osłoniętym kosztowną kotarą. Dworzanie znajdowali, się w przedpokoju, a cesarz rozmawiał sam na sam z Weroniką. Miała ona przy sobie chustę, którą otarła twarz Jezusowi i jeden całun z Jego grobu. Na chuście, dość długiej, odbite było na jednym końcu oblicze Jezusa. Nie było to czyste malowidło, bo odbite razem z krwią. Twarz święta wyglądała dość szeroko, gdyż powstała przez przyłożenie chusty do całej twarzy wokoło. Weronika pokazała ten wizerunek cesarzowi, ująwszy chustę w dłoń za dłuższy koniec. Na całunie grobowym odciśnięty był ślad ciała Jezusa, poranionego biczowaniem. Nie uważałam, czy cesarz dotykał się tych chust, lub czy Weronika potarła go nimi ale zapewne sam widok ich uleczył go, bo zaraz wyzdrowiał. Cesarz chciał Weronikę koniecznie zatrzymać w Rzymie i nawet ofiarowywał jej na własność dom, posiadłości i liczną służbę, lecz Weronika jedno tylko miała pragnienie, a to, powrócić do Jerozolimy i umrzeć tam, gdzie Jezus umarł. Rzeczywiście wróciła wkrótce wraz z towarzyszami do Jerozolimy. Podczas prześladowania chrześcijan tamże, kiedy to Łazarz wraz z siostrami wyzuty został z majętności, uciekła z kilku niewiastami; złapano ją jednak i osadzono w więzieniu, w którym umarła śmiercią głodową, jako męczennica za prawdę, za Jezusa, którego nieraz karmiła chlebem doczesnym i który nawzajem posilał ją na żywot wieczny Swym Ciałem i Krwią najświętszą.